Skip to main content

Nested Portlets Nested Portlets

Web Content Display Web Content Display

Skip banner

Web Content Display Web Content Display

Festiwal dyplomacji morskiej w końcówce roku 2015

Rosyjska flota płynąca w kierunku Syrii

Analiza ZBN – nr 5 (5) / 2015

5 grudnia 2015 r.

Robert Wężowicz

 

Wbrew opinii wielu badaczy, którzy wraz z końcem zimnej wojny wieszczyli zmierzch morskiej dyplomacji wpływu i nacisku, kojarzonej z terminem „dyplomacja kanonierek"; wydarzenia ostatnich tygodni zdają się potwierdzać aktualność stwierdzenia Olivera Cromwella: „A man-of-war is the best ambassador".

Jako przykład można tu podać szereg odmiennych w swym charakterze zdarzeń. Chronologicznie, pierwszym z nich było bałtyckie tournée zespołu bojowego floty chińskiej, który po odsłużeniu swej tury u wybrzeży Somalii, odwiedził porty wojenne Danii, Finlandii, Polski i Szwecji. Ponieważ wizyty kurtuazyjne w obcych portach są najbardziej subtelną i niejednoznaczną formą łagodnego wpływu, nie sposób obecnie ocenić efekty tych wojaży. Nie był to koniec chińsko-bałtyckich kontaktów, ponieważ świeżo przetarte szlaki pozwoliły na zorganizowanie w ostatnich dniach wspólnych ćwiczeń duńskiej i chińskiej jednostki pływającej w Zatoce Adeńskiej.

W chwili, gdy chińskie okręty zbliżały się do Gdyni, rosyjska fregata i trzy niewielkie korwety wchodzące w skład Floty Kaspijskiej odpaliły przeszło dwadzieścia pocisków manewrujących, które po pokonaniu dystansu ponad półtora tysiąca kilometrów uderzyły w znajdujące się w Syrii obiekty opanowane przez Państwo Islamskie (PI). Choć było to kinetyczne działanie bojowe, wydaje się, że jego znaczenie było zdecydowanie ważniejsze, niż sam tylko wkład w osłabienie PI. Jako demonstracja możliwości, było w pierwszym rzędzie bezpośrednio „wymierzone" w europejską opinię publiczną. Dla analityków zajmujących się obronnością, powinno zaś stać się sygnałem do rozważenia na nowo znaczenia marginalizowanych dotąd akwenów oraz roli i koncepcji użycia stosunkowo niewielkich jednostek pływających. Wydaje się uprawnione postawienie tezy, że wyniki takiej analizy w odniesieniu do polskich uwarunkowań podważyłyby zasadność zarówno koncepcji wykorzystania Marynarki Wojennej niemal wyłącznie do obrony wód terytorialnych, lansowanej do niedawna przez BBN, jak i upatrywania raison d'etre sił morskich w „strategicznym" odstraszaniu za pomocą pocisków manewrujących z klasycznymi głowicami odpalanych z okrętów podwodnych, która to propozycja zyskała w zeszłym roku akceptację MON.

Pod koniec października 2015 r. Stany Zjednoczone, używając zdecydowanie bardziej wyrazistego niż wizyta w porcie narzędzia dyplomacji morskiej, przeprowadziły rekonesans w rejonie rafy Subi w archipelagu Spratly, którą ChRL przekształca w sztuczną wyspę-bazę. Niszczyciel rakietowy USS Lassen zbliżył się do niej na odległość poniżej 12 mil morskich, wyraźniej niż jakakolwiek nota dyplomatyczna prezentując amerykańskie stanowisko w kwestii legalności granic morskich, ustanawianych metodą faktów dokonanych poprzez tworzenie sztucznych obiektów na spornych akwenach.

Moskwa – dyżurny „dyplomata"

Po koniec listopada 2015 r. Rosja ponownie zdecydowała się na wykorzystanie okrętu w charakterze narzędzia dyplomacji. Sięgnęła przy tym po flagowy okręt Floty Czarnomorskiej – krążownik rakietowy Moskwa, będący jednym z bardziej doświadczonych rosyjskich „dyplomatów". Ma on bowiem w historii swej służby epizod z września 2013 r., gdy nagłośniony przez rosyjskie i europejskie media jako „zabójca lotniskowców" okręt ten popłynął w kierunku Syrii w odpowiedzi na koncentrację amerykańskiej floty w we wschodniej części Morza Śródziemnego w reakcji na użycie broni chemicznej przez reżim Baszara al-Asada wobec ludności cywilnej. Amerykańska demonstracja, będącą w rzeczywistości opisanym w literaturze katalitycznym użyciem siły – celowym zaostrzeniem napięcia, miała ułatwić podjęcie decyzji strategicznej (czytaj: wymusić na władzach Syrii satysfakcjonujące ustępstwa lub w ostateczności dać pretekst do punktowych uderzeń nie zmieniających status quo). Odpowiedzią na posunięcia US Navy była rosyjska fanfaronada, której głównym aktorem stał się krążownik Moskwa – „papierowy tygrys", który tak naprawdę nigdy nie był jednostką efektywną, za to wystarczająco widoczną, by jej obecność na danym akwenie nie została przeoczona przez opinię publiczną. W pewnym sensie obecność Moskwy, pomogła w deeskalacji narastającego konfliktu, pomagając obu stronom w osiągnięciu ich celów. Prezydentowi Obamie pozwoliła zachować twarz wobec groźby uznania za słabość braku reakcji na użycie broni chemicznej - bez kinetycznego uderzenia w sojusznika Teheranu. Rosji zaś - powrócić triumfalnie do roli jednego z głównych rozgrywających w rejonie bliskowschodnim i uzasadnić obecność swojej floty na Morzu Śródziemnym.

Kolejny raz świat usłyszał o Moskwie w marcu 2014, w trakcie wydarzeń zakończonych aneksją Krymu, gdy okręt ten został wysłany na spotkanie amerykańskiego niszczyciela USS Truxtun, który w tym czasie przepłynął Bosfor i przez kilka dni ćwiczył na Morzu Czarnym wspólnie z okrętami bułgarskimi i rumuńskimi. Kolejny raz, rejs krążownika został wykorzystany propagandowo przez Kreml, któremu dopomogły żądne sensacji europejskie media.  Na marginesie warto zaznaczyć, że w listopadzie 2014 w czasie szczytu G20 w Brisbane, obradom towarzyszył zespół nietypowych "obserwatorów" w postaci zespołu Floty Oceanu Spokojnego manewrującego w pobliżu w australijskich wód terytorialnych, któremu przewodniczył jeden z dwóch bliźniaków Moskwy: krążownik rakietowy Wariag.

Moskwa u wybrzeży Syrii

Swą najnowszą misję Moskwa rozpoczęła po zamachach dokonanych przez ekstremistów w Paryżu, gdy dołączyła do zespołu opartego o płynący w kierunku Syrii francuski lotniskowiec Charles de Gaulle. Kilka dni później nastąpiła zmiana priorytetów. Po zestrzeleniu przez tureckie myśliwce rosyjskiego bombowca Su-24, krążownik przemieścił się w okolice portu Latakia, gdzie zgodnie z informacjami podanymi przez rosyjskie media ma zapewnić osłonę przeciwlotniczą rosyjskiej bazy lotniczej na obrzeżach miasta, a z uwagi na zasięg pocisków użytych w okrętowym systemie przeciwlotniczym „Fort", również znacznej części terytorium Syrii. W ten sposób, z inicjatywy rosyjskiej, obszar potencjalnych incydentów zbrojnych przesunięto na akweny morskie, zapewne w wyniku pragmatycznej konstatacji, że ich potencjalnie niepożądane skutki będą łatwiejsze do załagodzenia na drodze dyplomatycznej.

Gdyby do analizy ostatniego z rosyjskich posunięć zastosować teorie Edwarda N. Luttwaka dotyczące perswazji morskiej, można zauważyć, że było ono świadomym przekazaniem czytelnego sygnału. Jego celem było wywarcie presji na Turcję, by powstrzymała się od działań utrudniających funkcjonowanie rosyjskiego kontyngentu lotniczego w Syrii, a jednocześnie potwierdzeniem, że Rosja nie zamierza zmniejszyć intensywności nalotów. Użycie tak aktywnej formy dyplomacji morskiej obrazuje uniwersalność okrętu (zespołu okrętów) jako narzędzia nacisku, poprzez przejście od operacji rutynowej, jaką był patrol we wschodniej części Morza Śródziemnego, następnie demonstracyjne dołączenie do organizowanej wokół francuskiego lotniskowca „ekspedycji karnej", aż po otwartą groźbę. Z drugiej strony, w dużej mierze pozbawiło to Kreml swobody zwiększania natężenia perswazji, bo w tak zbudowanym wachlarzu możliwości, środkiem „twardszym" od niedwuznacznej groźby jest wyłącznie uderzenie.

Zupełnie odmiennie zareagowała w zaistniałej sytuacji Turcja, w dużej mierze opierając się na ukrytej formie perswazji, którą Luttwak cenił jako nie niosącą groźby blamażu dla posługującego się nią aktora stosunków międzynarodowych i nie zamykającą drogi do użycia sił morskich w pełnym wachlarzu możliwości formy aktywnej, o ile zajdzie taka potrzeba. Przy tym jest to forma co najmniej równie skuteczna, jak perswazja aktywna, na którą – przynajmniej w wykonaniu krążownika Moskwa - światowa opinia publiczna zdążyła się już uodpornić. Działanie marynarki tureckiej polegało na wysłaniu w pierwszych dniach listopada (odpowiednio: 7 i 11) dwóch okrętów podwodnych niemieckiego typu 209 na patrol we wschodniej części Morza Śródziemnego. Było to rutynowe działanie, którego w żaden sposób nie można oficjalnie wiązać z narastającym napięciem na tym akwenie. Nie jest żadną tajemnicą, że po obu stronach Bosforu działa od trzech do pięciu tureckich okrętów podwodnych, gdyż zgodnie z morską praktyką trzecia część sił (uwzględniając okręty dokowane podczas planowych przeglądów i remontów) stale przebywa w morzu. Turcja posiada obecnie 13 takich okrętów. Działanie dyplomatyczne strony tureckiej polegało w tym przypadku jedynie na upublicznieniu tego faktu, z podaniem nazw jednostek i terminów wyjścia z portu. Jak widać, obiektem takiego zabiegu była opinia publiczna państw zaangażowanych w regionie. Trudno bowiem przypuszczać, że Kreml był nieświadomy możliwej obecności okrętów tureckich w pobliżu własnych jednostek.

Warto zwrócić uwagę, że innym krokiem strony tureckiej było ogłoszenie ćwiczeń straży granicznej w rejonie Bosforu, których efekty dla rosyjskiego tranzytu morskiego przez cieśninę porównać można do skutków strajku „włoskiego" policji drogowej na drodze szybkiego ruchu.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w obecnej morskiej zimnej wojnie Turcja już na starcie zyskała przewagę, kontrolując w pełni sytuację bez wychodzenia poza zakres działań rutynowych. Zachowała przy tym możliwość wykorzystania wszelkiego instrumentarium nacisku bez konieczności uciekania się do otwartej konfrontacji. Gdyby doszło jednak do znaczącej eskalacji konfliktu, ograniczonego z przyczyn pragmatycznych do obszarów morskich, dyplomacja turecka dysponuje wsparciem w postaci realnej siły zdolnej do neutralizacji zagrożenia jakie mogłyby powodować rosyjskie jednostki. Olbrzymią przewagę w dyplomatycznej konfrontacji z Rosją daje Turcji położenie geograficzne. Także zapisy regulującej korzystanie z Bosforu i Dardaneli Konwencji z Montreux, nakładając obowiązek udostępnienia ich dla światowej żeglugi, pozostawiły jednak gospodarzowi cieśnin furtkę pozwalającą na limitowanie ruchu okrętów wojennych w każdej sytuacji, a zamknięcie ich według uznania w przypadku wojny lub zagrożenia wojennego Turcji.

Przedstawione powyżej przykłady zastosowania dyplomacji morskiej nie wyczerpują katalogu przypadków jej zastosowania w ostatnich tygodniach. Ilustrują jednak drobną część użyteczności tej formy politycznej perswazji, po którą sięgają coraz częściej państwa nie kojarzone jako potęgi morskie. Państwa aspirujące do roli liderów w polityce globalnej czy regionalnej, dysponujące szeregiem innych środków oddziaływania politycznego czy gospodarczego, sięgają po nią z rozmysłem, traktując ją jako substytut zaangażowania militarnego na lądzie, grożącego eskalacją konfliktów. 
 

Źródło zdjęcia: http://www.thetruthseeker.co.uk/?p=122441